Listy (nie)miłosne - Natalia Sońska
Opis z tyłu książki porównuje Listy (nie)miłosne z powieściami Jojo Moyes i filmem P.S I love you. Byłam bardzo ciekawa polskiej wersji obu utworów! Tak, tak, ja wiem, że to tylko porównanie, ale czy umieszczanie na okładce takiego nazwiska nie zobowiązuje? ;) Przyznam, że spodziewałam się wiele.
Porzucona przez miłość swojego życia Zosia nie może pogodzić się ze stratą. Po Igorze został jej tylko list i piękne wspomnienia. Wciąż zakochana w byłym partnerze Zosia postanawia wejść w związek z najlepszym przyjacielem, szalejącym na jej punkcie Staszkiem.
Natalia próbuje poradzić sobie ze stratą pisząc listy do Igora. To jej sposób na terapię, na zrozumienie własnych uczuć i tego co się stało. Lubię takie urozmaicenia w powieściach dlatego spodobały mi się owe listy pojawiające się na końcu każdego rozdziału. Ciekawie przedstawiły ewolucję uczuć bohaterki i jej przemianę. Myśli Zosi nieustannie krążą wokół byłego partnera, głównie wokół byłego partnera. Dlatego postanawia wdrożyć jeszcze jeden sposób na poradzenie sobie ze stratą – realizowanie punktów z listy rzeczy do zrobienia, którą sporządziła razem z Igorem. U jej boku niezmiennie trwa przyjaciel "plaster" na zranione serce – idealny partner Staszek. Fabuła kręci się głównie wokół wypełniania zadań ze wspomnianej listy i kiełkującej miłości.
Nie polubiłam Zosi. Już od pierwszych stron wyrobiłam sobie obraz egoistycznej, zranionej panienki. Kobieta myśli wyłącznie o swoich uczuciach. Jest wygodna, zależy jej tylko na własnym dobru . Dopiero pewien zwrot akcji zmienił myślenie Zośki, a ja zaczęłam przekonywać się do tej postaci. Chociaż pewna niechęć pozostała do końca. Może nie zrozumiałam zamysłu co do kreacji Zosi, może nie potrafię poczuć tego, co czuje porzucona dziewczyna, może za dużo wymagałam i zbyt wielkie miałam oczekiwania. Nie jestem w stanie zrozumieć większości decyzji bohaterki i tego w jaki sposób radzi sobie z trudną sytuacją.
Nie jest to najbardziej życiowa książka jaką przeczytałam. Natalia Sońska postawiła na dwa odcienie miłości i o ile w tą zranioną jestem w stanie uwierzyć, o tyle od samego początku nie mogłam przyzwyczaić się do tej idealnej, tej ze strony Staszka. Czuję, że to za duży kontrast, zestawienie ze sobą białego i czarnego. Życie tak nie wygląda, a odnosząc się do porównania z rewersu książki, spodziewałam się iście życiowej powieści.
Listy (nie)miłosne przepełnione są emocjami. Emocjami bohaterki, które w żadnym stopniu nie wpłynęły na mnie. Pojawiają się niespójności, jest schematycznie. Mimo wszystko to przyjemnie lekka powieść. Pomysł na fabułę jest ciekawy, realizacja trochę do dopracowania, ale nie jest źle. To jedna z książek od których nie powinno się wymagać zbyt wiele. Wtedy przyniesie kilka miłych, relaksujących chwil. Dla tych, którzy szukają spokojnej powieści. Ocenę wiarygodności pozostawię Wam ;) Ja jestem sceptyczna.
M.